środa, 13 lutego 2013

ROZDZIAŁ III - UCIEKAJĄC OD PRZESZŁOŚCI, GONIĄC KU PRZYSZŁOŚCI

Na wstępie pragnę przeprosić za to, że tak długo nie było nowego rozdziału. Od września znajdował się on u mnie na dysku, prawie gotowy. Skasowałam jednak jego znaczną część, gdyż zupełnie mi się nie podobała i teraz skończyłam. Nie wiem, czy zbyt bardzo nie dramatyzuję w tym rozdziale, ale staram się zachować względną równowagę. Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, bo właściwie stanowi on dla mnie taki przerywnik między właściwą akcją, Wkrótce też planuję poświęcić trochę uwagi postaciom drugoplanowym. Mam też wrażenie, że tekst, który piszę jest bardzo niespójny. Mam problem z płynnym przechodzeniem z jednego wydarzenia do drugiego i własnie and tym chciałabym popracować. Na koniec serdeczne podziękowania ciachciachciarachciach! Zdecydowałam się dalej pisać to opowiadanie dzięki Tobie. Przez Twój komentarz nabrałam znów ochoty do pisania, dlatego też Tobie dedykuję ten rozdział.


***


Rose czuła się głupio, strasznie głupio. Czujne spojrzenia dwójki natrętów nie dawały jej się skupić. Łypnęła na nich groźnie, a oni tylko wyszczerzyli zęby. Ruda przyrzekła sobie, że już nigdy o niczym Al’owi i Maeri nie powie. Wiedziała jednak, że obietnice te spełzną na niczym, bo im zawsze zdoła się coś od niej wyciągnąć. Nathan podniósł wzrok znad pergaminu i uśmiechnął się do niej. Weasley odwzajemniła uśmiech i spojrzała ukradkiem w stronę swych przyjaciół. Maeri pokiwała tylko z uznaniem głową.
- Co za ludzie… - powiedziała do siebie cichym głosem Ruda.
- Co mówiłaś? – zainteresował się Nathan.
- Nic, nic – speszyła się Weasley i spróbowała skupić na nauce.
- Nagle jesteś taka cicha – zaśmiał się Krukon. Dziewczyna spojrzała tylko na niego niepewnie.
- Uczę się – odparła Rose i zaraz też przeklęła się za tą odpowiedź. Wyszło na to, że on jej przeszkadza i wolałaby żeby siedział cicho. Jednak chłopakowi nie można było odmówić determinacji.
- Mi też trudno się skupić – powiedział zadziornie.
- Dlaczego? – szczerze zdziwiła się Ruda.
- Wolę przyglądać się jak ty pilnie wkuwasz – zaśmiał się Nathan. W tym momencie Rose poczuła się jeszcze bardziej głupio. Nie szło jej zbytnio z chłopakami. Nie umiała nawiązać rozmowy. Nie miała też pojęcia co ma odpowiedzieć. Dlaczego nie ma problemu w towarzystwie swojej przybocznej dwójki, a gdy ktoś wykazuje nią zainteresowanie, to nie wie co powiedzieć? Postanowiła jednak docenić starania Krukona. Lubiła go, a on widocznie lubił ją.
- Może wspólna nauka była złym pomysłem? – powiedziała wesoło.
- Tak bardzo mnie nie lubisz? – w głosie chłopaka czuć było udawaną rozpacz.
- Wręcz przeciwnie – odparła i sama zaczęła zastanawiać się co mówi. Skąd nagle wzięła się u niej taka odwaga? Czy może dlatego, że nie chciała znowu dać klapy na oczach Maeri i Albus’a, a może dlatego, że Nathan jej się naprawdę podobał?
- Chyba masz rację - zastanowił się chwilę Krukon. – Może powinniśmy się spotkać gdzie indziej i zająć czymś innym? – uśmiechnął się szeroko w jej stronę. Rose już chciała mu odpowiedzieć, że oczywiście, pewnie, z chęcią, ale… No tak. Ona nie może zaznać spokoju. Nie może pozbyć się tego osobnika. Przy ich stoliku stanął Malfoy. Patrzył na nich groźnie.
- Co ja widzę? – wysyczał. – Weasley i Wayne uczą się razem w bibliotece? Ciekawe.
- Nie twoja sprawa, Malfoy – odpowiedziała Rose po chwili wahania.
- Właśnie, Scorpius’ku – zdenerwował się Krukon.
- Nie bądź taki nerwowy Wayne, bo może się to źle dla ciebie skończyć – Ślizgon przybrał groźny wyraz twarzy. Kątem oka spojrzał na Rudą, która przyglądała się obojgu. Co ona sobie wyobraża? Siedzi tutaj z tym, z tym, z tym… PALANTEM!
- A co ty niby możesz? – Nathan zaśmiał się kpiąco. Malfoy jednak postanowił zupełnie go zignorować. Przeniósł wzrok na swego wroga numer jeden.
- Ciekawe, ciekawe Weasley. Jesteś aż tak głupia, że ten ktoś – tu wskazał pogardliwie na Krukona – musi cię uczyć? Trzeba było zgłosić się do mnie – powiedział drwiąco. – Wszyscy przecież wiemy jaki dobry jestem z Obrony Przed Czarną Magią.
- A co? Musiałeś się bronić przed tatusiem? – warknął wściekły Nathan. – Wszyscy wiemy jaka popaprana jest wasza rodzinka, Malfoy! Zdrajcy Czarodziejów! Czysta krew? Wasza jest nadzwyczaj zepsuta!
Słysząc te słowa Scorpius zbladł. Obrócił głowę i wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Odszczekaj to, Wayne!
- Chyba kpisz? – wesoły ton Nathan’a jeszcze bardziej zbił go z nóg.
- Odszczekaj, albo… - w tym momencie Ślizgom wyciągnął różdżkę i wycelował nią w Krukona. Rose nie mogła dłużej siedzieć cicho. Wstała powoli. Odgłos odsuwanego krzesła zwrócił uwagę chłopaków. Spojrzeli na nią.
- Widzę teraz jacy jesteście podobni – powiedziała poważnym głosem. – Po tobie mogłam się tego spodziewać, Malfoy… Ale ty… - spojrzała z wyrzutem na Krukona. Nigdy nie ukrywała, że żywi niechęć do Scorpiusa, jednak sama nie odważyła się sięgnąć po ten argument. Słyszała wiele opowieści na temat jego rodziny. Jednak jej mama i wujek Harry, często podkreślali, że oni naprawdę zasłużyli na drugą szansę. Wierzyła im i nigdy, w trakcie niezliczonych kłótni ze Ślizgonem, nie wspominała o jego rodzicach. Uważała, że dzieci nie mogą ponosić odpowiedzialności za złe czyny rodziców. Tym bardziej, jeśli ci ich żałują i starają się odkupić. Reakcja chłopaka na usłyszane słowa, jeszcze ją w tym upewniła.
- Nic tu po mnie – Rose szybko pozbierała swoje notatki, rzuciła chłopakom jeszcze jedno, przepełnione gniewem spojrzenie i wybiegła z biblioteki.
- Kwiatuszku! – krzyknęła za nią Maeri. Ta jednak nie obróciła się. Koreanka spojrzała niepewnie na Potter’a.
- Nie idź za nią – Albus słusznie odgadł jej intencje. – Kiedy moja kuzynka jest wściekła, to lepiej do niej nie podchodzić. Właśnie na wyidealizowanym przez nią obrazie Wayne’a pojawiła się rysa, więc będzie tym bardziej wkurzona.
- Naprawdę myślisz, że tak ją to zdenerwowało? – zastanowiła się przez chwilę Park.
- Nie popisał się – zawyrokował Al. – Rose wyczulona jest na takie rzeczy, a zagrywka Nathan’a była raczej żałosna. Nawet mi zrobiło się trochę głupio. – przyznał czarnowłosy.
Napięcie w bibliotece dalej jednak nie opadło. Wayne był jeszcze bardziej rozwścieczony, po tym jak Rose odeszła. Nie chciał się wykłócać z Malofyem, bo wiedział, że może się to źle dla nich obu skończyć.
- Masz czego chciałeś! – krzyknął w stronę Ślizgona. Ten zdołał się już trochę uspokoić i schować różdżkę.
- Ty jeszcze nie wiesz czego ja chcę!– rzucił w stronę Krukona. Uśmiechnął się na zdziwiony wyraz twarzy Nathan’a. O tak, on jeszcze nie wie.
- O co ci tak naprawdę chodzi? Nienawidzisz tak bardzo mnie czy Weasley? – zapytał Wayne i wbił w chłopaka uważne spojrzenie.
- Gdyby nie Weasley, to nawet nie zapracowałbyś na moją uwagę – powiedział spokojnie Scorpius i wyszedł z biblioteki. Potrzebował chwili, żeby się otrząsnąć. Dlaczego właściwie tak bardzo zdenerwował go widok tej dwójki? Wszystko mógł wytrzymać, ale nie ten słodki ton Rudej. Ona go lubi? Co on ma w sobie takiego? To, że jest dla niej milusi? Czy to jest takie niezwykłe? Przynajmniej teraz przekonała się jaki z niego dupek. Malfoy uśmiechnął się na tą myśl. Niech ona sobie nie myśli, że ten Wayne jest taki wspaniały. Teraz ona się już do niego nie odezwie. Scorpius był z siebie niezwykle zadowolony. Zaraz jednak jego radość zaburzyła jedna, niespokojna myśl. Czy on z Nathanem nie jest na podobnej pozycji? Czy nawet nie gorszej? Jest wrogiem numer jeden! W tym momencie uśmiech zszedł mu z twarzy, przystanął i wpatrzył się w przestrzeń. Nie rozumiał już swoich uczuć i intencji. Wiedział jedno. Zrobi wszystko, żeby ta dwójka nie miała happy end’u.


Kto przypuszczałby, że na początku października nastać może jeszcze tak gorący dzień? Rose nienawidziła upałów, czuła się wtedy okropnie senna. Już ponad tydzień minął od zajścia w bibliotece i od tego czasu konsekwentnie unikała Nathan’a. Sama nie wiedziała dlaczego. Oczywiście miała prawo się zdenerwować, ale każdy popełnia błędy. Nawet przyjaciołom wydawało się, że wyolbrzymia całą sprawę. Ciągle przed oczami stawała jej jednak blada twarz Malfoy’a. Pierwszy raz mu współczuła. Na chwilę chciała odgonić się od tych ponurych myśli. Było je strasznie ciepło. Postanowiła więc trochę się ochłodzić. Nad jeziorem miała swoje ulubione miejsce w cieniu, pod drzewem. Rozłożyła się tam wygonie i umieściła podręcznik po eliksirów pod głową. Idealnie. Brzoza miała już niewiele liści, ale wciąż dawała przyjemny cień. Dlatego też wkrótce dziewczyna zrelaksowała się na tyle, by zasnąć. Nie usłyszała więc cichych kroków, kiedy ktoś podszedł w jej stronę. Chłopak usiadł obok niej i przyglądał jej się przez chwilę. Pojedyncze promienie słońca prześwitujące przez liście, oświetlały delikatnie jego włosy, czyniąc je jeszcze bardziej złotymi. Widok śpiącej dziewczyny czynił go niezwykle spokojnym. Dlaczego zawsze nie mogła po prostu nic nie mówić? Tylko wszystko głośno komentowała i rzucała jadowite komentarze? Jednak czy wtedy nie byłoby mu o wiele ciężej? Już teraz nie potrafił poradzić sobie z bałaganem w swym sercu. Miotał się ze skrajności w skrajność. Przeklinał samego siebie. Nie rozumiał dlaczego tak się dzieje. Dlaczego jej widok powoduje w nim to dziwne, a jednocześnie przyjemne uczucie? Leżała tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Mógłby dotknąć jej, poczuć pod palcami jej delikatne, rude włosy. Bał się, że będzie zła, znienawidzi go jeszcze bardziej. Dalej nie rozumiał. Czuł zazdrość, strach i ból. Z każdym dniem gubił się jeszcze bardziej. To jest Weasley! Ta mała, ruda Weasley, która w pierwszej klasie bez słowa ogłuszyła go, gdy ten zastąpił jej drogę! To ta sama Weasley, którą w trzeciej klasie wyzwał na pojedynek i z którą przez tydzień leżał w kompletnej ciszy w skrzydle szpitalnym. Ta wredna dziewucha, która w piątej klasie oblała go eliksirem rozdymającym, na jego złośliwy komentarz o jej ograniczonych umiejętnościach. Dlaczego teraz uśmiechał się na te wspomnienia? Napawały go radością, rozgrzewały serce. Słyszał cichy szum liści. Wokół panowały pustki, większość uczniów uczyła się w bibliotece lub Pokojach Wspólnych. Tylko Rose zawsze wybierała to miejsce. Widział ją tu często, skrywającą się przed słońcem. Nic dziwnego, że była taka blada. Już dawno zauważył, że dziewczyna nienawidzi promieni słonecznych. Czasem wydawała mu się podobna do porcelany, krucha i delikatna. Zdarzało się to jednak niezwykle rzadko, nie bezpośrednio w jego obecności. Obserwował ją wtedy z boku, jak siedzi pod drzewem i czyta, tak niezwykle spokojna i piękna. Jego serce biło szybko na myśl o tym. Dlaczego był taki słaby? Dlaczego takie banały go poruszały? Od kiedy ją poznał, wiedział, że jej nienawidzi. Nienawiść pogłębiała się latami, owładnęła jego sercem i umysłem. Przerażał go fakt, iż to uczucie ma inne podłoże. On nienawidził jej krwi, jej pochodzenia, nazwiska. Te wszystkie dzielące ich konflikty były głupie. W porównaniu jednak ze stojącą za nimi przeszłością, wydawały się istotne, tak silne, że aż niemożliwe do pokonania. Minęło tyle lat. Patrzył z wyrzutem na swego ojca. Dlaczego, dlaczego to wszystko musiało się stać? Nie mógł tego odwrócić, zmienić. Musi pozostać sobą, członkiem swojej rodziny. To nieistotne co czuje w chwili obecnej, był pewien, że uczucia te nie zostawią za sobą śladu. Teraz jednak nie chciał ich zwalczać. Powoli wyciągnął rękę i dotknął delikatnie jej włosów. Przeszedł go dreszcz. Te rude kosmyki były tak miękkie. Dziewczyna poruszyła się, a on przeraził się, że może ją zbudzić. Szybko cofnął wyciągniętą dłoń. Wstał w panice i rozejrzał wokół. Nikt go nie widział. Przyjrzał się jeszcze raz twarzy dziewczyny, westchnął cicho i ruszył w kierunku zamku.


Rose ziewnęła głośno i rozczochrała włosy. Podniosła się nieco i wsadziła podręcznik do torby. Zaraz jednak z powrotem opadła na trawę. Przywołała w myślach swój sen. Ten jakże nierealny, dziwny sen. Widziała w nim Malfoy’a, wpatrującego się w nią i dotykającego jej. Czuła jego palce. To wszystko wydawało jej się takie realne.
- Moja podświadomość zaczyna mnie przerażać – powiedziała do siebie i usiadła po turecku. Słońce nie było już takie męczące, toteż postanowiła wracać do zamku. Leniwie podniosła się z trawy i przeciągnęła. Była wyjątkowo wypoczęta. Żwawym krokiem ruszyła w kierunku szkoły nucąc coś pod nosem. Próbowała odgonić od siebie natrętne myśli, te jednak nie dawały jej spokoju.
- Siema, siema, cześć i strzała – czyjś wesoły głos wyrwał ją z zamyślenia. Rzuciła wściekłe spojrzenie swojemu kuzynowi, James’owi.
- Co znowu? – zapytała niechętnie.
- Nic, tak tylko miło do ciebie zagaduję – Potter przybrał smutny wyraz twarzy. Rose przyjrzała się mu uważnie.
- Idziesz na trening? – wywnioskowała po jego stroju.
- Tak, właśnie zmierzam w tamtą stronę. Ślizgoni ćwiczyli niestety przed nami i dopiero teraz uda nam się dostać na stadion – oznajmił bez ukrywanej niechęci James.
- Wiesz, z tego co mi wiadomo najbliższy mecz będzie między nimi i Krukonami, nie dziwię się więc, że chcieli poćwiczyć – podsumowała dziewczyna.
- Niemożliwe! – James przybrał płaczliwy ton. – Ty bronisz tych Wężaków?! Nie, proszę, nie! – wzniósł swoje oczy i ręce ku górze co wywołało tylko śmiech dziewczyny.
- Na przeprosiny potowarzyszę ci w drodze na stadion – powiedziała wielkodusznie Ruda.
- Czuję się zaszczycony – jej kuzyn wyszczerzył się.
- I powinieneś – zaśmiała się Rose.
Dalej szli tak gawędząc wesoło, aż w końcu dotarli do stadionu. Rzeczywiście, powoli opuszczała już go drużyna Slytherinu. Dziewczyna usłyszała podniesiony głos ich kapitana, Beckett’a, który właśnie robił komuś awanturę za spóźnienie.
- I co ty sobie myślisz?! Cholera jasna! W sobotę mamy ważny mecz, a ty się spóźniasz! – jego twarz zrobiła się czerwona a na czole pojawiły nerwowe zmarszczki.
- Chyba coś ci się pomyliło! – dopiero teraz Weasley zauważyła na kogo krzyczy Ślizgon. – Jestem Malfoy! Do mnie się nie mówi takim tonem!
- Nie rozśmieszaj mnie! – warknął Beckett. – Zaraz możesz wylecieć z naszej drużyny i nikt nie będzie płakał! – zaśmiał się przy tym szyderczo. O tak, Beckett był jedną z nielicznych osób, które zupełnie nie bały się Malfoy’a i chyba też jedynym Ślizgonem, którego Rose…lubiła? Głównie ze względu na jego stosunek do Scorpius’a. Kiedy dwa lata temu ten właśnie siódmoklasista, a nie Malfoy, został kapitanem ich drużyny, jego poczucie własnej wartości gwałtownie się podniosło. Miał jakiś element władzy nad Scorpiusem i często to wykorzystywał.
- Dobra! Trochę głupio, że nie tyle się spóźniłem ale miałem ważną sprawę! – poddał się w końcu Malfoy, widocznie przestraszony, że Beckett może spełnić swoje groźby. Odwrócił się na pięcie i wtedy też zobaczył Rose i James’a.
- Widzę Malfoy jakiś problemik, oj niedobrze – zaśmiał się wrednie Potter.
- Chyba chcesz, żebym przemodelował ci tą gębę! – łypnął na niego groźnie Scorpius.
- Zajmij się lepiej sobą – Rose stanęła po stronie kuzyna. – Nawet nie zdążyłbyś go tknąć.
- Chcesz się założyć, Weasley? – warknął Ślizgon.
- Nie, dla twojego dobra – powiedziała wesoło i zwróciła się do kuzyna. – Pójdę już, bo coś tu nieprzyjemnie.
- Rzeczywiście, śmierdzi jakimś śluzem – zaśmiał się James i ruszył w kierunku pozostałych zawodników.
- Uważaj, żebyś z miotły nie spadł, Potter! – rzucił za nim Malfoy.
Rose ruszyła w kierunku zamku, zupełnie zapominając o swoim wrogu numer jeden. Scorpius nie mógł oczywiście tego zaakceptować, dlatego zaraz za nią ruszył w stronę szkoły. Dziewczyna dopiero gdy usłyszała jego przekleństwo, zdała sobie sprawę, iż on cały czas za nią idzie.
- Co za debil! – mruczał pod nosem Malfoy,  jednak na tyle głośno, że Ruda doskonale go słyszała. Zaśmiała się cicho.
- I czego cieszysz, Weasley? – zdenerwował się Scorpius, ale nie doczekał się odpowiedzi. To rozwścieczyło go jeszcze bardziej. – Jak tam ta pokraka, twój Romeo, Wayne?! - na to dziewczyna westchnęła tylko cicho. Potwierdziła się jej teoria, że Malfoy swój rozwój umysłowy zakończył na wieku lat pięciu.
- Weasley! Odpowiadaj jak do ciebie mówię! – chłopak dogonił ją i teraz szedł po jej lewej stronie.
- Coś ci powiem, Malfoy – dziewczyna w końcu przemówiła. – Zatruwasz mi życie jak mało kto, więc chociaż raz w ten upalny dzień daj mi spokój, bo ja cholera nienawidzę upałów! – powiedziała stanowczo i przyspieszyła, zostawiając go daleko w tyle. Chłopak nie miał zupełnie ochoty jej gonić. Uczucie nienawiści powróciło ze zdwojoną siłą.


Sobotni poranek nastał niesamowicie szybko. W Wielkiej Sali przeważały barwy niebieskie, gdyż nie tylko Krukoni, ale i Gryfoni oraz Puchoni, mieli zamiar dopingować drużynę Ravenclaw’u. Rose kończyła właśnie kolejną kanapkę z dżemem. Była bardzo głodna i zmęczona. Wczoraj do późna gadały o jakiś ważnych sprawach z Maeri. Ostatnio Ruda bardzo pozytywnie odczuwała skutki posiadania przyjaciółki. Dotąd tak bliskie relacje utrzymywała tylko z Albusem, który jednak nie nadawał się do pogaduszek na pewne tematy.
Kiedy przełknęła ostatni kęs, poczuła jak ktoś szturcha ją delikatnie w ramię. Odwróciła się i ujrzała Nathan’a.
- Rose – zaczął niepewnie. Na twarzy dziewczyny pojawił się jednak delikatny uśmiech, co dodało mu odwagi. Chłopak ubrany był już w strój do Quidditcha, ponieważ zawodnicy zawsze wcześniej jedli śniadanie. Musiał więc specjalnie wracać do Hogwartu, by zobaczyć się z Rudą. Dziewczynę bardzo miło to zaskoczyło i w jednym momencie przeszła jej cała złość na chłopaka. - Chciałem ci to dać – powiedział i zza pleców wyciągnął szalik w barwach Krukonów. – Mam nadzieję, że dziś będziesz mnie dopingować. – dziewczyna chwyciła szalik w swe ręce i uśmiechnęła się szeroko.
- Oczywiście – zapewniła go. – Nie powinieneś być już na stadionie? Nie chciałabym, żebyś miał z mojego powodu problemy.
- Masz rację, powinienem – powiedział zmieszany. – Teraz dopiero odważyłem się ci to dać. Mam nadzieję, że już się nie gniewasz? - zapytał z nadzieją.
- Pewnie, że nie – odparła wesoło Gryfonka. Na twarzy chłopaka pojawił się wesoły uśmiech.
- To lecę! – chłopak rzeczywiście pobiegł w stronę wyjścia. Zatrzymał się jednak u drzwi Wielkiej Sali i odwrócił w stronę dziewczyny.
- Skopię tyłek Malfoy’owi! – krzyknął pewny siebie, wywołując tym śmiechy i wiwaty zdecydowanej większości uczniów. Rose pokręciła z niedowierzaniem głową. Nathan nie mógł przez dłuższy czas być skruszony, niewinny i cichy.