środa, 26 czerwca 2013

ROZDZIAŁ VIII - ŚMIERTELNIE TRUDNE WYZWANIA

Witam! Tak, znów muszę się usprawiedliwiać, ale powiem wam, że wolę pisać rzadziej i być bardziej przekonana co do tego, co chcę napisać, niż wymuszać coś na siłę, o :) Jak nie wiem co napisać, to nie piszę, taka prawda. Pochwalę się wam, że w czasie oczekiwania na wenę skończyłam 18 lat i wcale nie wydoroślałam, skąd infantylność tego rozdziału. Po tych wszystkich smutkach nie tylko w opowiadaniu, ale i niestety w moim życiu prywatnym, chciałam napisać coś wesołego i nie wiem jak to wszyło, ale nie myślcie o mnie źle ;)

Rozdział dedykuję: Wszystkim moim stałym czytelnikom, An Ka, Anonimowej, Idzie-chan (ta Hinata ;3), Lily M., A.

***

Nie było takiej możliwości, by ktoś zapomniał jaka była dziś data, jaki dzień. Wszystko w Hogwarcie dawało wyraźne znaki, że jest 31 października. Już od rana czuć było atmosferę Halloween. Rose uwielbiała to święto i zawsze z utęsknieniem czekała na wyjątkową ucztę, która przypadała każdego wieczora ostatniego dnia października. Lekcje strasznie ją denerwowały. Spoglądała tyko cały czas na zegarek, by upewnić się, że czas w istocie mija i chwila jej obżarstwa powoli nadchodzi.
- Znów będziesz jeść, jeść i jeść? – zapytał Rose Albus, gdy razem z nią i Maeri korzystali jeszcze z ostatnich ciepłych popołudni, spędzając czas na błoniach.
- Chyba tyć, tyć i tyć – dodała z wrednym uśmiechem Maeri.
- Wolę być gruba, ale szczęśliwa – odpowiedziała ze śmiechem Weasley.
- Co za kobieta, beznadziejna – skwitowała ją jej przyjaciółka.
- W zeszłym roku oczywiście ostatnia jeść przestała moja kochana kuzynka – westchnął teatralnie Potter.
- Pewnie w tym zostanie na śniadanie – dodała Koreanka. Rose przyzwyczaiła się już do takich docinków. Kochała jeść i jakoś nie cierpiała na nadwagę, dlatego nie rozumiała w czym problem.
- Jesteście niemożliwi! – Ruda zaniosła się udawanym płaczem.
- Cześć – ktoś rzucił w ich stronę radosne powitanie i gdy przyjaciele podnieśli głowy zauważyli, że to Eloise Wickham z przyjaciółkami przechodzą obok. Albus i Rose odpowiedzieli jej niepewnie, chociaż Weasley nie miała pojęcia kim jest dziewczyna. Gdy tylko Puchonki się oddaliły, Ruda zapytała:
- Kto to był?
- Jakaś tam znajoma Joel’a, Eloise – odparł Al.
- Dziwna dziewczyna – powiedziała Maeri, podążając za Eloise wzrokiem. – Szczerzy się do nas i wita z nami, choć wcale nas nie zna.
- Może chciała być miła, bo wie, że przyjaźnimy się z Joel’em? – stanął w obronie Puchonki Potter.
- To niech do niego się szczerzy, a nie do nas, bo ja w życiu nie zamieniłam z nią słowa i jakoś nie sądzę, żebyśmy się znały.
- Maeri, wyluzuj – zaśmiała się Rose.
- Wiesz Kwiatuszku, czasem są takie osoby, które wzbudzają twoją antypatię samą swą obecnością – Koreanka powiedziała typowy dla siebie tekst. Jej przyjaciółka tylko się zaśmiała i przeniosła wzrok na swojego kuzyna.
- Wiesz co mnie zastanawia Albusie Severusie? – zapytała.
- No co? – odparł Al tonem, który wskazywał na to, że tak naprawdę go to nie obchodzi. Rose nie dała się jednak zbyć.
- Zastanawia mnie, że mówiła cześć nam wszystkim, a gapiła się na ciebie – ostatnie słowo Weasley specjalnie zaakcentowała. Podniosła ręce i utworzyła z palców coś na kształt aparatu fotograficznego. Zmrużyła oczy. – Czy ty aby nie jesteś przystojny? – zaśmiała się.
- Jak ty coś wymyślisz – Albus pokręcił głową z niedowierzaniem.
- No no, masz branie u rozchichotanych Puchonek, brawo – powiedziała złośliwie Maeri, na co chłopak wzruszył tylko ramionami.


Uczniowie wchodząc do Wielkiej Sali z zachwytem podnosili głowy. Tuż nad sufitem wisiały setki małych dyń, a z wnętrza każdej pobłyskiwał blask świecy. Nieco niżej znajdowały się dynie większych rozmiarów, w których powycinano czasem straszne, a czasem komiczne twarze. Nad każdym ze stołów wisiał szereg lamp oliwnych. Hogwardzkie duchy przechadzały się po Sali raz po raz zaczepiając któregoś z uczniów. Nauczyciele zajęli swoje stałe miejsca, chociaż nie wyglądali tak jak za zwyczaj. W końcu wszyscy wyglądali jak prawdziwi mentorzy młodych czarodziejów, a nie jacyś niedorobieni wróżbici czy wyjątkowo niemodni mugole. Każdy z nich ubrał prawdziwą, czarodziejską szatę. Nad głowami profesorów wisiała największa w Sali dynia, na której wyryto godło szkoły. Widok był przepiękny. Oczywiście wszyscy zachwycali się pięknem i grozą dekoracji, nawet Rose, która od samego ranka myślami uciekała tylko do uczty. Nastrój udzielił się teraz nawet innym. Lily i Joel podzielali jej zapał i wyraźnie tak jak ona przyspieszyli kroku podążając w stronę swojego stołu. Głodni uczniowie mieli w czym wybierać. Stoły uginały się od dyniowych pasztecików, ciast marchewkowych, placków z dynią, jak i innych różnych przekąsek. Co kilka kroków na środku każdego stolika stał duży, czarny kociołek, w którym bulgotała jakaś podejrzana, pomarańczowa substancja. Niektórzy twierdzili, że to krem dyniowy, ale gdy tylko nalewali go sobie do miski, substancja zmieniała kolor na zielony. Była wyjątkowo pyszna, więc nikt się tym nie przejmował.
- Nareszcie sobie pojem – Rose uśmiechała się od ucha do ucha.
- W końcu wiem, dlaczego z takim wytęsknieniem czekałaś na tą ucztę – przyznała jej rację Maeri, która wyjątkowo na ten wieczór porzuciła swoje założenie ścisłej diety.
- To najlepsza kolacja w ciągu całego roku – powiedziała do Koreanki Lily, która zajadała już kolejny dyniowy pasztecik.
- Ja tam czekam na to co będzie po kolacji – rzeczywiście Albus jadł tyle co zazwyczaj i o wiele mniej entuzjastycznie niż jego przyjaciele.
- Właśnie, kiedyś coś obiło mi się o uszy, że w Halloween bywa ciekawie – wspomniała Maeri. Było to jej pierwsze Halloween spędzone w tej szkole, dlatego nie miała pojęcia o jej zwyczajach.
- Owens ma świra na punkcie tego święta – wyjaśnił Joel. – Mówi się nawet, że to urodziny jej wielkiej miłości ale w sumie nikt tego nigdy nie potwierdził.
- A tam miłość – prychnęła Weasley. – Liczy się to! – dziewczyna wskazała widelcem na drzwi do Wielkiej Sali, które otworzyły się z hukiem, a do jej wnętrza wleciał ogromny tort dyniowy. Ciasto poleciało w stronę dyrektorki, która zgrabnym ruchem różdżki umieściła je na olbrzymim złotym talerzu.
- Uwaga uczniowie i nauczyciele! – wołanie Julie Owens rozległo się po Sali. – Nadszedł czas na naszą coroczną tradycję – jej twarz uśmiechnięta była od ucha do ucha. – Jestem rada, że od kiedy wprowadziłam ten zwyczaj cieszy się on olbrzymią popularnością. Dziś też nie mam zamiaru z niego zrezygnować! Uroczyście ogłaszam, że i tego roku odbędzie się walka o Śmiertelnie Dobry Tort! – uczniowie zawyli, zewsząd dochodziły głośne oklaski i wołania. – Może pierwszoroczni nie wiedzą o co chodzi, więc postaram się wytłumaczyć. Jak widzicie ten oto tort czeka tylko na zjedzenie. Niestety, nie jest możliwe, by podzielić go przez całą szkołę. Starczy go dla jednego Domu! Którego? Sami zadecydujcie! Kto pierwszy pokona trasę do Wieży Astronomicznej i przyniesie mi mój rodowy pierścień, wygrywa! – ogłosiła profesorka.
- Co to ma być, jakieś Igrzyska Śmierci? – zaśmiała się Maeri. Spojrzała jednak na swoją przyjaciółkę, która uporczywie wpatrywała się w tort.
- Dobra – powiedziała zaciekle Rose. – W tamtym roku go nie skosztowałam i to był błąd! Wciąż pamiętam ten wspaniały smak… - rozmarzyła się dziewczyna, która w czwartej klasie miała możliwość skosztowania niesamowitego wypieku. – Ślizgoni pożałują, że w tamtym roku choć liznęli trochę lukru z mojego ciasta! –dodała poważnym tonem.
- Ona tak zawsze… - Maeri przeniosła wzrok na Pottera i załamała się. On też miał zacięty wyraz twarzy i intensywnie patrzył na ciasto, a przecież nie lubił słodyczy!
- Tu chodzi o względy prestiżowe! – jakby odgadł jej myśli. Kuzyni spojrzeli na siebie z zadowoleniem, a Maeri opadła zrezygnowana na swoje miejsce. Wszyscy gotowi byli już do biegu i czekali tylko na znak dyrektorki.
- Gotowi?! – zawołała profesor Owens. – Do startu…start! – z miejsc nie podniósł się jednak nikt oprócz pierwszaków. Najmłodsi uczniowie wybiegli z Wielkiej Sali i wszyscy z hukiem upadli. Podłoga oblepiona była jakąś klejącą, zieloną mazią i nie dała dzieciakom wstać. Maeri odgadła, że tak jest co roku, bo przecież starsi uczniowie nawet nie próbowali wyjść w ten sposób. Kilku uczniów podniosło się i wszyscy jak na komendę zaczęli używać zaklęcia Accio. Już po sekundzie podleciała do nich chmara mioteł. Każdy wsiadał na swoją i z  zawrotną szybkością opuszczał Salę oraz budynek szkoły.
- To bezsensu – skwitował Albus. – Jak znam życie to wokół wieży nałożona jest niezwykle silna bariera i za nim w świecie nie uda im się tam dostać.
- Racja – przyznała Rose. – Tak myślałam, ze po lochach przyjdzie czas na wieżę… - powiedziała do siebie. Maeri wywróciła tylko oczami.
- Jeśli tak bardzo chcecie zwyciężyć, to czemu już nie ruszacie? – zapytała.
- Czekamy na dogodny moment – wyszczerzyli się kuzyni. Pierwszy raz dla Koreanki naprawdę widać było, że ta dwójka jest spokrewniona. Chyba odeszła jej chęć na poznanie ich zapewne genialnego planu. Powoli sala pustoszała. Najstarsi uczniowie w spokoju rozeszli się do swoich Pokojów Wspólnych, bo solidarnie uważali, że są na to wszystko za starzy. Gdy na miejscu zostało zaledwie kilka osób, Rose i Albus podnieśli się najciszej jak umieli i ruszyli w stronę wyjścia. Park wzruszyła tylko ramionami i poszła za nimi. Kluczyli trochę po najniższym poziomie, gdy w końcu doszli do ślepego zaułku. Potter wyjął z kieszeni jakiś pomięty kawałek pergaminu. Ruda uśmiechnęła się tylko na jego widok.
- To Mapa Huncwotów – wytłumaczył Maeri. – Bardzo przydatna.
- Pewnie James do dziś zastanawia się gdzie ją zgubił – zaśmiała się przerażającym głosem Rose. Maeri słyszała co nieco o tej mapie od przyjaciółki, ale nigdy nie miała okazji z niej skorzystać.
- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego – wyszeptał Al. Na pergaminie zaczął pojawiać się plan Hogwartu, a co dziwniejsze widać było na nim położenie konkretnych osób. Zaznaczone były też tajne przejścia, a to one w tej chwili tak bardzo interesowały przyjaciół.- - Tak, to tu – zawyrokowała Rosie. Znajdowali się właśnie obok jednego z tajnych przejść zaznaczonych na mapie. Dziewczyna kopnęła cegłę na samym dole po lewej, a następnie przyłożyła do niej różdżkę i wyszeptała trzykrotnie:
- Pokaż co kryjesz! – cegły zaczęły obracać się i odchodzić na boki, aż w ścianie powstał niewielki otwór. Przyjaciele ledwo przecisnęli się przez niego. Weszli do ciemnego i zimnego korytarza. Wejście zamknęło się za nimi z cichym zgrzytem. Zapalili swoje różdżki. Przed nimi widoczne były długie, wąskie schody.
- Czeka nas długa wędrówka – osądziła Weasley. Ruszyli, by nie tracić czasu. Albus prowadził, następnie szła Maeri, a Rose podążała z samego tyłu. Co jakiś czas schody kończyły się i przyjaciele przez chwilę wędrowali po płaskiej powierzchni. Panowała kompletna cisza, gdy nagle usłyszeli głośny stukot.
- Ktoś za nami idzie – powiedziała cicho Weasley. – Zostanę tu i dopadnę szczura, a wy idźcie walczyć o ciasto – postanowiła. Albus rozumiał powagę sytuacji i kiwnął tylko głową.
- Na pewno sobie poradzisz? – chciał jeszcze wiedzieć, ale wyraźnie widział, że kuzynkę denerwuje to zamartwianie. Nakazał Maeri gestem iść za sobą. Rose zgasiła światło swej różdżki. Czekała krótko, bo już po chwili usłyszała przed sobą czyjeś kroki. Osoba ta też nie oświetlała sobie drogi. Prawdopodobnie nie chciała być przyłapana na śledzeniu. Rose wstrzymała oddech. Gdy tajemnicza postać znajdowała się dwa kroki przed nią, szybkim ruchem wyciągnęła różdżkę i wycelowała obok miejsca, gdzie prawdopodobnie znajdowało się gardło tego człowieka. Z czubka jej różdżki zabłysło światło, ale Weasley zauważyła przed sobą kompletnie zdezorientowaną twarz… no oczywiście kogo?! Scorpius’a Malfoy’a!
- O cholera, Weasley, chcesz, żebym zszedł na zawał?! – wykrzyczał szeptem Ślizgon.
- Dlaczego za mną idziesz? – zapytała surowo.
- Wiedziałem, że coś jest nie tak, ze masz jakiś sprytny plan – wyszczerzył się chytrze. – I oczywiście nie myliłem się – dodał pełnym satysfakcji głosem. Dziewczyna zaklęła w duchu. Po co im ta cholerna Mapa Huncwotów jeśli nawet nie sprawdzili czy teren jest czysty.
- Nie odbierzesz mi tego ciasta sprzed nosa! – wysyczała dziewczyna. Malfoy zaśmiał się tylko.
- Odkąd zjadłaś mi wszystkie czekoladowe żaby, wiedziałem, ze jesteś żarłokiem, ale nie że aż takim – spojrzał na nią oczami, w których prze chwilę widoczne było ciepło. Rose oblała się rumieńcem. Może się kompromitowała i traciła twarz przed swym Wrogiem Numer Jeden, ale w końcu te ciasto to nie było zwykłe ciasto, tylko Śmiertelnie Dobry Tort. Zamawiano go kilka miesięcy wcześniej w Miodowym Królestwie, a praca nad nim trwała całe trzy dni i trzy noce. To była kwintesencja słodyczy.
- Tort to tylko wymówka! – próbowała się bronić dziewczyna. – Przede wszystkim nie chce, by dostał się w wasze ślizgońskie ręce, Malfoy! – właściwie te jej krzyki brzmiały całkiem przekonywująco i pewnie kilka miesięcy temu Scorpius by w nie uwierzył, gdyby ostatnio sam nie zetknął się z łakomstwem Rose.
- To co zamierzasz teraz zrobić? – zapytał ja Malfoy.
- Jak to co, iść po mój tort – odparła pewnym siebie głosem.
- Tak, a którą drogą? – ciągnął chłopak i spojrzał ponad głową dziewczyny.
- Jak to…? – zaczęła niepewnie i odwróciła się. Kilka metrów dalej znajdowało się rozwidlenie korytarza.
- Wiesz, teraz to chyba już nigdy nie zjesz tego tortu – zaśmiał się chłopak.

- Ja mam zdolności orientacji w terenie! – wykrzyknęła dziewczyna, choć w głębi duszy chciało jej się płakać. Stała tu, zmęczona, w towarzystwie Malfoy’a i nie wiedziała dokąd iść.