Rozdział dedykuję Tej Arbuzowej, chickenstu oraz Idzie.
WESOŁYCH ŚWIĄT!
***
Tłumy uczniów ciągnęły na stadion. Zewsząd słychać było
głośne rozmowy i śmiechy. Niektórzy obstawiali wynik meczu, jeszcze inni
dyskutowali o najnowszych członkach obu drużyn. Na początku roku szkolnego
odbył się nabór do poszczególnych reprezentacji. Skład Gryfonów już całkowicie
zdominowany został przez rodzinę Potter-Weasley, kiedy to oprócz James’a i
Fred’a, przyjęci zostali Lily jako szukająca i Hugo jako pałkarz. Właśnie ta
najmłodsza dwójka miała dziś najgorszy humor. Już nie mogli doczekać się swojego
debiutu na boisku. Niestety dziś rozgrywany był mecz między Krukonami a
Ślizgonami i nowicjusze musieli jeszcze trochę poczekać. Najwięcej emocji wśród
tłumu budziła zbliżająca się konfrontacja Malfoy-Wayne. Żaden nigdy nie chciał
odpuścić. Rose wiedziała, że ostatnio ich konflikt dodatkowo się pogłębił.
Trochę obawiała się tego spotkania w trakcie meczu. Maeri widocznie zauważyła
jej zamyślenie, bo zapytała z troską w głosie:
- Wszystko dobrze,
Kwiatuszku? – przyjrzała jej się uważnie. Rose zapewniła ją, ze tak wszystko w
porządku. Właściwie czy musi się tym wszystkim tak przejmować? Przypomniała
sobie spotkanie z Nathanem przy śniadaniu. Dopingować go? Jeśli sobie tego
życzy.
Na stadionie udało im się zająć bardzo dobre miejsca. Po
chwili dołączył też do nich zdyszany Albus, który rankiem jeszcze odwiedził
bibliotekę. Park, gdy się o tym dowiedziała, przewróciła tylko oczami. W końcu
drużyny wyszły na boisko. Chociaż Weasley nie widziała tego, co działo się u
dołu zbyt dobrze, odniosła wrażenie, że obaj, Scorpius i Nathan, patrzą w tym
samym kierunku. W jej kierunku. Speszyła się trochę. Po chwili ścigający
przenieśli jednak wzrok na siebie nawzajem. Kapitanowie drużyn podali sobie
ręce. Rozpoczął się mecz. Przez pierwsze piętnaście minut działo się niewiele. Krukonom
udało trafić się dwa razy, a Ślizgonom raz. Rose cały czas nerwowo wypatrywała
znicza i szukających go chłopaków. Po chwili nad stadionem zaczął siąpić lekki
deszcz. Po widowni przebiegł pomruk niezadowolenia.
- Cholera, moje włosy! – zdenerwowała się Maeri. Koreanka
nie była wielką fanką sportu i przyszła tu chyba tylko ze względu na
pozasportowe porachunki zawodników, które bardzo ją interesowały. Nie mówiła o
tym Rosie, ale ostatnio uważnie przyglądała się Nathan’owi. Czuła, że jest w nim
coś niepokojącego. Mimo początkowego entuzjazmu wobec zainteresowania chłopaka
jej przyjaciółką, od jakiegoś czasu nie mogła oprzeć się wrażeniu, ze zarówno
jego zachowanie jak i charakter są niezwykle sztuczne. Oczywiście mogły być to
jedynie jej niepotwierdzone niczym przypuszczenia, ale Park miała nosa do
takich spraw. Wołała więc upewnić się, że w razie czego odda przyjaciółkę w
dobre ręce.
- To po co tu przychodziłaś? – zapytał z kpiną w głosie
Albus.
- Mam swoje powody – odpowiedziała nie patrząc na niego
dziewczyna. Weasley zupełnie ich nie słuchała, zajęta obserwacją meczu. W końcu
udało jej się dostrzec Scorpius’a, który latał nisko nad ziemią, rozglądając
się w poszukiwaniu znicza. Niedaleko niego, to samo robił Nathan. Dziewczyna
ścisnęła lekko w dłoni niebieski szalik. Da radę, na pewno mu się uda. Nagle na
dole zapanowało zamieszanie. To znicz pokazał się gdzieś w oddali. Szukający
jak na komendę ruszyli w tamtym kierunku. Złota kulka uciekała przed nimi,
gnała niczym zwierzyna chcąca ukryć się przed łowcą. Wkrótce znalazła się
niebezpiecznie blisko sektora, w którym siedziała trójka przyjaciół. Pierwszy
doleciał tam Scorpius. Jego włosy, mokre od deszczu, przykleiły mu się do
twarzy. Szatę miał całą przemokniętą, a najnowszy model Kasjopei, na której
siedział, pobłyskiwał od wody. Nathan był jednak tuż za nim. Zdawało się, że
Krukon nie ma już szans. W odległości kilkunastu metrów od Rose w powietrzu
zawieszony był znicz. Malfoy już
wyciągał ku niemu rękę, kiedy prosto w tył jego głowy uderzył tłuczek. Chłopak
zgiął się z bólu. Słychać było zdenerwowane krzyki Ślizgonów. Gdzieś w oddali
Olivii Nott wyrwał się dziki krzyk rozpaczy. Nathan oczywiście postanowił
wykorzystać tą okazję i skoczył prosto po znicz. Na raz jednak osłupiał. Złota
kulka zmieniła gwałtownie swój kierunek lotu i ruszyła prosto w stronę Rose.
Zawisła tuż przed jej twarzą, a zaraz obok znalazł się Scorpius. Widać było, że
bardzo cierpi. Twarz mu zbladła, ale dał radę ostatnim ruchem ręki chwycić
znicz. Ślizgoni zawrzeli. Chłopak jednak pozostał w tym samym miejscu.
Znajdował się kilkadziesiąt centymetrów od osłupiałej Rose. Wyglądał jakby
zaraz miał zemdleć. Spojrzał jednak na dziewczynę i kiedy zauważył szalik
Krukonów, skrzywił się. Nie mógł już wytrzymać tego bólu. Scorpius osunął się z
miotły prosto na kolana Rose.
Zza chmur powoli wychodziło słońce. W skrzydle szpitalnym
panowała cisza. Dziewczyna niepewnie otworzyła drzwi i zajrzała do środka.
Nikogo. Jedynie na łóżku leżał śpiący chłopak. Wyglądał mizernie, był blady, jego
włosy leżały w nieładzie. Przykryty był kołdrą, spod której wystawał kawałek
stroju do Quidditch’a. Nikt go nie przebrał, ale przynajmniej ściągnięto mu
buty. Podeszła do niego cicho, uważając, by jej kroki go nie obudziły. Usiadła
na stojącym obok krześle. Wokół łóżka leżało kilka opakowań słodyczy. Żadne nie
było otwarte, ale cóż z tego? Dziewczyna chwyciła opakowanie czekoladowych żab
i wzięła jedną. Lubiła słodycze, więc na tej jednej się nie skończyło. Czas
mijał spokojnie, a ona siedziała tam sobie, jadła i co jakiś czas zerkała na
chłopaka. Nie zauważyła, że od jakiś dobrych piętnastu minut on już nie śpi,
tylko przez przymrużone powieki przygląda się zachowaniu dziewczyny. Gdy ta
sięgnęła po kolejne opakowanie czekoladowych żab, nie wytrzymał.
- Weasley, czy ty masz zamiar ograbić mnie z ostatniego
kawałka czekolady? – zapytał głosem twardym, ale na tyle słabym, że jego
pytanie nie wywołało na niej dostatecznego wrażenia.
- I co mnie straszysz, Malfoy?! – podskoczyła dziewczyna ale
zdołała się opanować i do ust włożyła kolejną żabę. – Jakbyś jeszcze mógł to
zjeść.
- Przyszłaś tu po to, by mnie okraść? – zapytał, podnosząc
lekko głowę. Skrzywił się i znów opadł na poduszkę.
- Tak żałośnie wyglądałeś, gdy cię ostatni raz widziałam, że
musiałam się upewnić czy przez następne dwa lata będę miała jeszcze na kim się
wyżywać – powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Na twoje szczęście żyję – powiedział z nutką rozbawienia w
głosie Scorpius. - Do czego to doszło, żeby jedyną osobą przy mnie w takim
momencie była ruda Weasley… - powiedział niby do siebie, ale na tyle głośno by
dziewczyna go usłyszała.
- Twoje Ślizgoniaki świętują – wytłumaczyła Rose i podniosła
się. – No, na mnie już czas – powiedziała i już miała odejść w stronę drzwi,
kiedy podeszła do łóżka Malfoy’a od jego lewej strony. Spojrzała na niego z
góry.
- Wygrałeś Malfoy, gratulacje – powiedziała siląc się na
uprzejmy ton.
- Dzięki Weasley – odpowiedział chłopak. - Żałuję tylko, że
nie widziałem tej zapłakanej twarzy Wayne’a – dodał wrednie. Dziewczyna
westchnęła ciężko i rzuciła mu paczkę z żabami na klatkę piersiową. Chłopak aż
jęknął z bólu.
- Zapchaj lepiej czymś tę swoją gębę, bo już cię słuchać nie
mogę – powiedziała ostro, ale na jej twarzy widniało wyraźne rozbawienie.
Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia.
- Fajnie, że przyszłaś. Zaraz mi się żyć zachciało! – rzucił
za nią chłopak, a Rose zdziwiła się skąd wziął siły na taki krzyk. Trochę
żałował, że już poszła. Poczuł się nagle niezwykle samotny. Zdziwiła go ta
wizyta, ale widać nieźle oberwał, że nawet Weasley się o niego martwiła.
Ucieszył się jednak gdy ją zobaczył. Obserwował ją i sprawiało mu to
przyjemność. Nigdy nie przypuszczał, że ona tyle je. Zaśmiał się w duchu na to
wspomnienie. O tak, musiał silnie oberwać w głowę, jeśli przez całą noc śnił
tylko o Weasley.
To, że Nathan Wayne chodził niezwykle zły i zdenerwowany,
widzieli wszyscy. Na jego twarzy od sobotniego meczu nie zagościł uśmiech.
Poniedziałkowy ranek też nie przyniósł żadnej zmiany w tej materii. Złośliwi
dodawali, że prawdziwym błogosławieństwem jest przedłużający się pobyt Malfoy’a
w skrzydle szpitalnym. Jego widok pewnie tylko powodowałby w Krukonie wybuchy
agresji. Rose nie rozmawiała z Nathanem od sobotniego poranka. Jakoś się na to
nie złożyło. Po tym jak Scorpius na nią upadł, dziewczyna razem z gronem
pedagogicznym, przyjaciółmi, płaczącymi Ślizgonami oraz połową drużyny
Slytherin’u, zaniosła go do skrzydła szpitalnego. Nie miała okazji zamienić
więc z Krukonem ani słowa. Niedzielę spędziła zaś na nauce. Wcale jej się
jednak nie spieszyło do spotkania z nim. Wiedziała, że będzie on bardzo
zdenerwowany i zawiedziony, a nie miała ochoty wysłuchiwać kolejnym pomstowań
na temat Malfoy’a. Musiała przyznać, że Ślizgoni wygrali sprawiedliwie, a
Scorpius wiele za ten sukces zapłacił. Musiał jeszcze tydzień poleżeć w
skrzydle szpitalnym. Jego uraz okazał się bardzo poważny. Dziewczyna nawet
złapała się kilka razy na tym, że zastanawiała się jak chłopak się czuje. Nigdy
jednak nie odwiedziła go ponownie. Byłoby to niezwykle dziwne, zarówno dla
innych jak i dla niej samej, gdyby nagle zaczęła się o niego martwić. Wtorkowe
popołudnie Rose spędzała w bibliotece ucząc się. Mając tak zdolną matkę czuła
na sobie odpowiedzialność, by nie zszargać honoru rodziny marnymi ocenami.
Wystarczyło, że Hugo wyrabiał normę za ich oboje. Towarzyszył jej Joel. Maeri
stanowczo odmówiła nauki, a Albus pochłonięty był jakąś lekturą. Przynajmniej
McLaggen nie truł jej co chwilę o jakiś jej przeżyciach miłosnych, albo nie
kłócił się o każdy banał jak to czynili Potter i Park.
- Umieram, mam dość, to koniec – narzekał Joel. Widać i on
cierpiał z powodu nawału nauki.
- Właściwie to ja też – przyznała Rose i zamknęła z hukiem
książkę. – Chodźmy już stąd, bo zaraz oszaleję – powiedziała do chłopaka. Nie
musiała go przekonywać, bo ten zaraz pozbierał swoje rzeczy i ruszyli w
kierunku wyjścia. U szczytu schodów wpadli na Nathan’a. Ten zmierzył ich
zdziwionym spojrzeniem.
- Cześć – powiedział niepewnie w kierunku Gryfonów. Rose
uśmiechnęła się delikatnie i także przywitała.
- Cześć – odpowiedział Joel i już chciał iść dalej, gdy
Wayne mu przeszkodził zwracając się bezpośrednio do Rose.
- Dzięki, że mnie dopingowałaś – na jego twarzy pojawił się
szczery uśmiech.
- Nie ma sprawy, robiłam to z czystą przyjemnością –
zapewniła chłopaka.
- Szkoda, że nie wygraliście – wtrącił się Joel. – Mieliście
po prostu pecha – próbował podnieść Krukona na duchu.
- Chyba tak – przyznał Nathan ponuro. – Gdyby ten znicz tak
nie szalał – chłopak zaśmiał się, jednak jego śmiech nie brzmiał zbyt radośnie.
- Jeszcze im pokażecie – powiedziała Rose. Na jej słowa
Krukon rozpogodził się.
- Tak, masz rację. Malfoy miał zwykłe szczęście – powiedział
z typową dla siebie zawziętością w głosie. Pogawędzili jeszcze przez chwilę i
rozdzielili się. Gryfoni udali się do swojego Pokoju Wspólnego.
- Tak na serio – zagadnął po chwili milczenia Joel – to w
całym tym meczu jedynie Malfoy miał pecha – wypowiedział na głos coś, o czym od
dłuższego momentu myślała Rose.
- Wiem, że Nathan to twój…hmmm…przyjaciel? Przykro mi jednak
przyznać, że Ślizgoni wygrali zasłużenie – powiedział niepewnie.
- Masz rację – potwierdziła smutnym tonem Rose. – Nikt z
Krukonów nie oberwał tak jak Malfoy. Ba, nie pamiętam, by w ciągu ostatnich
kilku lat ktoś dostał tak mocno.
- Jak tak teraz o tym myślę – zaśmiał się Joel. – To na
koniec jednak Malfoy’owi dopisało szczęście. W końcu znicz uciekł Wayne’owi.
- Chyba można tak powiedzieć – przyznała Weasley.
- Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że znicz
poleciał w twoim kierunku i Scorpius tak szybko się tam znalazł.
- Co ty sugerujesz, że ja przyniosłam szczęście Malfoy’owi?
– wybuchła śmiechem Rose.
- Rzeczywiście to trochę pokręcona logika – skrzywił się
Joel. – Ale czy w tym szalonym magicznym świecie coś jest proste? – powiedział
tonem eksperta wypowiadającego się na dobrze znany sobie temat.
- Siedź już lepiej cicho – skarciła go ze śmiechem Rose.
Mimo tego, że słowa jej kolegi wypowiedziane były w czysto żartobliwy sposób,
to jednak namieszały jej trochę w głowie. Czy to jednak jej wina, że Krukoni
przegrali, a Ślizgoni wygrali mecz? Ot taka przewrotność losu.